Saturday 3 October 2015

Wiek niewinności albo horror dla hobbitów (i nie tylko)

Ostrzeżenie - to nie jest recenzja. Jest to luźny, krótki (u)twór prozatorski dygresyjny z elementami recenzji.

W zamierzchłych czasach przedszkola przeczytałam książkę O księciu Gotfrydzie, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej. Poza wszystkimi elementami eposu rycerskiego, stanowiącymi świetne wprowadzenie do opowieści o Arturze (jako to Dama w Opresji, Prostaczek na Księcia i inne tego typu tropy) było to również wprowadzenie do horroru, ponieważ zawierało w sobie Opowiadanie z Wilkołakiem.
Nie potrafię opisać, jakie to na mnie zrobiło wrażenie. Byłam małym dzieckiem, spędzającym więcej czasu w książkach niż gdziekolwiek indziej - po raz pierwszy zetknęłam się z elementem horroru i opowieści o shapeshifterach, ogólnie tak wyraźnie ujętym elementem mroku w naturze ludzkiej. Czarownice były w bajkach od zawsze i zawsze przegrywały sromotnie, a z wilkołakami mogło być różnie. Poza tym czarownice łatwo rozpoznać - myślałam - strzeż się brodawek na nosie i chatki z piernika i wszystko będzie dobrze. Każdy człowiek na ulicy mógłby natomiast być wilkołakiem - chyba to właśnie przerażało mnie najbardziej. Snułam potem opowieści o wilkołakach innym dzieciom w przedszkolu - najczęściej w szatni, podczas wymiany kapci i oczekiwania na rodziców, przyczyniając się być może do czyjejś traumy.

Wspomnienie to wróciło do mnie  z całą plastycznością, kiedy zaczęłam czytać Ghost Stories of an Antiquary M.R. Jamesa. (Polski tytuł brzmi Opowieści starego antykwariusza). Mamy tu bowiem do czynienia z wiekiem niewinności opowieści gotyckiej/horroru. Wikipedia próbuje mnie przekonać, że - jako że nie są to stricte początki - James łamie wiele schematów powieści gotyckiej, ale nie widzę tego, przeciwnie wręcz. Owszem, porzuca się nutę histeryczną i kompletnie nierealistyczną (jako to Nawiedzone Zamki z Ich Tajnymi Przejściami i Więźniami) wprowadzając bardzo skutecznie elementy codzienności i zderzając je z elementem ponadnaturalnym co w pewnym sensie - w wieku niewinności - robi ogromne wrażenie.
Nie jestem pewna, czy dzisiejsi czytelnicy są do tego stopnia podatni na strach w tej akurat wersji. Przyjemność, jaką się czerpie z Jamesa wynika - przynajmniej częściowo - z poczucia "Znacie? Znamy. No to posłuchajcie." Jesli nie ma się cierpliwości do ekstremalnie racjonalnych uczonych odrzucających element paranormalny jako przesąd prostego ludu i potem zmuszonych do bolesnej konfrontacji nie należy nawet zaczynać lektury tych książek. Wszystko jest dokładnie tak jak powinno być. Rzeczony uczony/antykwariusz/badacz wyrusza aby zbadać manuskrypt/mezzotintę/znaleźć skarb itp, dostaje rozliczne ostrzeżenia, które odrzuca wynajdując kolejne racjonalne wyjaśnienia - i wszyscy wiemy do czego to w końcu prowadzi. Nawet sposób budowania napięcia przez opis jest taki sam. Sny, tajemnicze morskie wybrzeża, czarne sylwetki ścigające desperatów wzdłuż falochronów. Nie ma jednak nagromadzenia elementów drastycznych, wszystko czai się w cieniu. Jest to bardzo zręcznie przeprowadzone i widać, że James naprawdę sprawnie zderza Austen (w opisie codziennosci z elementem prawdziwie angielskiej satyry) z Bronte (w opisie tego, co czai się w mroku). Innym obowiązkowym elementem, który mnie wręcz rozczulił, jest obecność Irlandczyków, jako tego kompletnie nieobliczalnego elementu, wierzącego we Wzrok i w ogóle te wszystkie rzeczy, o których się filozofom nie śniło. Innymi przedstawicielami żywiołu nieracjonalności są czający się wszędzie zakamuflowani papiści (możliwe że wręcz jezuici, jak to ujmuje ze zgrozą jeden z nieuniknionych emerytowanych wojskowych pojawiających się na drodze naszego protagonisty). I to właśnie oni śmieją się ostatni (Irlandczycy i papiści znaczy, nie filozofowie). Dygresje o Irlandczykach mogłabym uprawiać długo i wytrwale, wiec na razie tylko jedna - C.S. Lewis, który przyjechał na wakacje do Irlandii w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia mieszkał w pobliżu lasu, o którym miejscowi z całą powaga opowiadali, że jest miejscem nawiedzanym przez Sidhe, czyli stworzenia ze swiata pomiędzy, elfy, wróżki i inne takie. (Należy tu zaznaczyć, że elfy i wróżki w wersji irlandzkiej w niczym nie przypominają disneyowskich). Ludzie wciąż ogromnie boją się Sidhe - opowiadał Lewis. Boją się ich o wiele bardziej niż duchów i to już o czymś świadczy...

Ale wracajmy do naszych baranów, pardon, antykwariuszy w opałach. Desperacko walcząc o racjonalizm ulegają w końcu, pokonani siłą dowodów - i rozwiązania mogą być w pewnym sensie rozczarowujące ze względu na brak elementu horroru wlaśnie. Ale to jest generalnie częsty problem powieści gotyckiej jako takiej - bardzo rzadko rozwiązanie jest w stanie sprostać budowanemu napięciu. James jednakże pisał w wieku niewinności tejże opowieści i dostarczenie wyjaśnienia wydaje się tu oczywistą opcją. Wszystko jest generalnie stonowane, z pewnością bojaźń i drżenie występują w umiarkowanym natężeniu. Nie znaczy to oczywiście, że tego horroru zupełnie tam nie ma - są pojedyncze elementy, które mogą przerażać, opisy, które budzą autentyczny niepokój i pozostają na długo - co ciekawe najczęściej wiążą się raczej z zachowaniem ludzi, niż wszelkimi stworami w ciemności. Dobroduszny wujek, który w celu zdobycia nieśmiertelności musi zapewnić sobie serce innego śmiertelnika, więc (dla dobra nauki, a jakże) usuwa owo serce dziecku, o które nikt się nie upomni nadal ma moc przerażania. A wujek ten nie jest jedyną tego typu postacią.

Ogólnie jednak pozostają te opowiadania rozkosznym horrorem z gatunku dla hobbitów. Nawet czytając w pociągu ma się poczucie pobytu w wygodnym fotelu przy kominku. To taki horror sprzed wypraw Bilba i Froda, horror, który można opowiadać młodziutkim, siedemdziesięcioletnim hobbitom delektując się fajką i świadomoscią, że u nas w Shire takie rzeczy się nie zdarzają, więc cóż szkodzi posłuchać. Ale nie może być zbyt przerażająco, bo jeszcze zaszkodzi na trawienie i ta Przekąska Pokolacyjna nie będzie tak przyjemna jak powinna być.