Tuesday 22 December 2015

Jane szlochającą wśród łąk widzieć - powieść Austen czytać będziesz. albo: najbardziej Bronteański wątek w twórczości Austen

Potężny spoiler alert: omawiam szczegółowo jeden z największych zwrotów akcji w Emmie. Czujcie się ostrzeżeni, którzy zaczynacie lekturę. I przed długością ostrzegam.

Emma jest powieścią niemożliwą. Łączy w sobie lupę, lunetę i kalejdoskop. Mamy tu różne portrety rodzinne i indywidualne we wnętrzu jako i panoramę miasteczka z jego nieuchwytną ale doskonale znaną dynamiką społeczną. Wszystkie te porządki się przeplatają tworząc kalejdoskopowe układy. Oczywiście istnieją inne powieści tego rodzaju, ale na ogół są to powieści epickie, wielotomowe, łączące różne wojny i pokoje a przynajmniej przedstawiające owe portreciki jak to mówią krytycy na tle potężnych przemian społecznych. Emma natomiast jest jak Highbury - małe miasteczko o wielu uliczkach, którymi można błądzić i odkrywać. Oczywiście jest ulica główna, piękna, zachwycająca prawdziwie, ach ten sklep z rękawiczkami. Ale najciekawsze są uliczki. Ach, ten cudowny witrażyk, widzisz, drugie okno na lewo, ale trzeba spojrzeć pod tym kątem, żeby dostrzec, że tam jest koniczynka. Z każdym spacerem odkrywa się coś nowego a te dobrze znane zakamarki wywołują nostalgiczny uśmiech. Jane Austen umieściła tam wiele tego typu tropów, z prawdziwie szczodrą rozrzutnością, bo oczywiście wiedziała, że Bóg jest w szczegółach i kolor oczu Emmy Woodhouse jest bardzo ważny. Ach, ta scena, kiedy Emma usiłuje podnieść na duchu ojca, zniechęconego odejściem panny Taylor i mówi o małej Hannie, córce woźnicy, którą właśnie pan Woodhouse polecił jako pokojówkę do Randalls. W odpowiedzi na zachwyty Emmy pan Woodhouse odpowiada "jestem pewien, że będzie z niej znakomita służąca, to grzeczna dziewczyna, ładnie się wysławia (...) a kiedy brałaś ją czasem do szycia, zauważyłem, że zawsze obraca klamką we właściwą stronę". Widzę tę solenną, sumienną dziewczynkę (w tamtych czasach już dwunastolatki a niekiedy i młodsze dzieci oddawano na służbę) i pana Wodehouse, który oczywiście ocenia walory przyszłej służącej po sposobie zamykania drzwi. Lubię myśleć, że miała idealnie splecione warkoczyki, ta Hanna. A przecież ona nie jest nawet postacią drugo czy trzecioplanową, jest marginalna... Wszyscy (z wyjątkiem głupców i arogantów pozbawionych empatii) zasługują wg Austen na tę czułą ironię. Z drugiej strony właśnie ten małomiasteczkowy porządek i perspektywa tak wzburzyły Charlotte Bronte, autorkę o skrajnie odmiennym pisarskim temperamencie. Ale właśnie Emma mogłaby Charlotte zaciekawić, ponieważ jest to ta książka, w której Austen wprowadza wątek bardzo intensywnie, wręcz dziewiętnastowiecznie romantyczny, swoją własną Jane Eyre. Jest to intryga rozsadzająca ramy małego miasteczka; maleńka, boczna uliczka, niespodziewanie kończąca się na sztormowym nabrzeżu; Bronteanska w całkowicie  Austenowskim duchu i warto przyjrzeć się bliżej jak to jest zrobione, bo wtedy dostrzega się porządek w szaleństwie i metodę w gromadzeniu perełek.

Mam ogromny problem z tym wątkiem we wszystkich adaptacjach jakie widziałam. 

Życie toczy się w Highbury spokojnym rytmem, przerywanym rozkosznymi dystrakcjami w rodzaju ślubu pana Westona z panną Taylor. Oczywiście świat musi się toczyć należytą koleją, bo inaczej Ziemia się zachwieje w swojej osi, więc wszystkie herbatki i inne rewizyty odbywaja sie pod hasłem ewentualnej wizyty Franka, syna pana Westona w związku z tymże ślubem.

Austen igra z naszą cierpliwością i każe długo czekać na wprowadzenie tej postaci bezpośrednio. Wiemy tyle, co Highbury - wiemy, że Frank pisze czarujące listy. Co ciekawe, nie mamy wglądu do tych listów. Wszyscy o nich słyszeli, ale nikt ich nie czytał. Poznajemy je - ehem, pośrednio. Pan Woodhouse streszcza nam list. Jedynie pan Knightley nie daje się zwieść i kiedy wizyta Franka zostaje odłożona (po raz kolejny) dowiadujemy się że te z pewnością wymyślne listy pełne zapewnień i fałszu przejmują Jerzego Knightleya obrzydzeniem. Emma broni Franka i - jak zwykle Emma - myli się. Jak się później okaże sam Frank przyzna, że dopiero przybycie Jane skłoniło go do przyjazdu, że odkładał wizytę z lenistwa. Mamy więc do czynienia z kimś kto żyje wygodnie i nie widzi powodu, aby żyć inaczej. Z dyskusji pana Knightleya z Emmą wyłania się obraz młodego człowieka, który jest czarujący i ma dobre maniery, ale są one czysto powierzchowne, nie mają oparcia w rzeczywistych poglądach a wynikają z chęci uniknięcia konfliktów a uzyskania korzyści.

Później poznajemy list Jane. Dość niespodziewany - zamiast przybyć z solenną regularnością we wtorek lub środę zakłóca rytm znacznie wcześniej. W życie Jane wkrada się bowiem chaos, jak wiemy. I znowu nie poznamy tego listu bezpośrednio. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że streszczenie w wykonaniu panny Bates jest małym majstersztykiem. Już sam początek daje nam trochę do myślenia. "muszę oddać sprawiedliwość Jane, wytłumaczyć ją, że napisała tak krótki list, tylko dwie strony, widzi pani, nawet niecałe dwie, a zwykle zapisuje cały arkusik, a potem jeszcze połowę na krzyż." To bardzo ważna informacja, niejako przeciwstawiająca powierzchowność elegancji Franka postawie Jane. Jane jest szczodra i serdeczna, kieruje się autentyczną troską o samopoczucie innych. Instynktownie wie, jak ważne są te listy więc ich nie skąpi. Naprawdę kocha babkę i ciotkę, choć nie jest to parantela przynosząca jakiekolwiek korzyści czy zaszczyt.
Warto tu jednak zwrócić uwagę, że list zapowiadający nadejście prawdziwie romantycznej burzy zostaje tu streszczony przez kochającą, ale głupiutką ciotkę, w powodzi trywialnych detali. Nie mamy listów pieczętowanych krwią czy pisanych szyfrem, tajemniczych memuarów, nie tutaj. (Jest to, dodajmy, i tak większy zaszczyt niż streszczenie listu Franka w wykonaniu pana Woodhouse).

Aktorzy są na ogół źle dobrani, albo indywidualnie albo razem.
Jane przybywa, zamieszkuje u ciotek, niczym księżniczka na wygnaniu, w dodatku księżniczka targana skrytą namiętnością do męża swej przyjaciółki, pojącą się  skrycie słodką trucizną rozmów z nim... (tyle, że nie, oczywiście, to po prostu dość telenowelowa wyobraźnia Emmy wpisuje ją w taką rolę). Warto jednak zwrócić uwagę, z czym się to wiąże dla Jane. Oto osoba zdecydowanie introwertyczna, wręcz skryta zostaje skazana na całkowity brak samotności i ciszy. Na generalnie codzienne terkotanie ciotki - w dodatku o zgrozo, terkotanie na jej, Jane temat. Tylko introwertyk wie, jaka to tortura dla osoby o takim temperamencie. "Trzeba było - dowiadujemy się od Emmy - wysłuchać dokładnie, jak niewiele chleba z masłem [Jane] je na śniadanie i jak maleńki kawałek baraniny na obiad, trzeba było również obejrzeć czepeczki i worki do robót wykonane przez nią dla babki i ciotki." I tak 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Jest to kolejny, na ogół niedoceniany element przyczyniający się jakże skutecznie do poczucia harmonii i pokoju ducha Jane.

W tej chwili jednak Jane koncentruje się przede wszystkim na ukryciu swojej tajemnicy. Ta odrażająca zdaniem Emmy skrytość jeszcze wzrasta, kiedy wspomniany zostanie temat Weymouth i Dixonów. Zapytana o Franka Jane daje pokaz  uniku konwersacyjnego pod hasłem "jak odpowiedzieć na pytanie, nie mówiąc nic". Czy jest przystojny? Zdaje się, że uchodzi za bardzo przystojnego młodzieńca. Czy jest miły? Wszyscy go za takiego uważają..."
Naturalna powściągliwość Jane tutaj się jeszcze nasila, po prostu dlatego, że Jane tak bardzo się boi swojej reakcji, kiedy już raz zacznie mówić o Franku, że woli po prostu nie mówić nic. Z tym że oczywiście nikt nie podejrzewa miotających nią emocji.

Frank przybywa i zamieszkuje u ojca. Przybywa wcześniej niż planowano, co oczywiście zostaje złożone na karb westonowego charakteru, szybkiego w działaniu gdy w grę wchodzi chęć przebywania z przyjaciółmi. Jego pierwsza rozmowa z Emmą w towarzystwie pana Westona daje obraz kogoś beztroskiego, pełnego poczucia humoru, spontanicznego, szczodrego, co ważniejsze - kogoś, kto ma naturalny dar zdobywania sympatii. Autorka sugeruje na razie, że jest to dar dla Franka wygodny, więc nasz młodzieniec z niego korzysta, bo dlaczego nie.

Rozpoczyna się wątek prawdziwie romantyczny. Najpierw więc spotkania przepojone skrywaną namiętnością i tęsknotą. Ze zrozumiałych względów tutaj inicjatywa spoczywa całkowicie w rękach Franka i jest to prawdziwy popis Austen w  kwestii kreowania postaci ponieważ sztuczki i techniki jakie stosuje Frank są całkowicie spójne z jego charakterem i ogromnie zabawne. Na razie jest w tym nuta beztroski choć już zabarwiona intensywnością. Niekiedy Frank będzie wręcz igrał z ogniem, spójrzmy na przykład na pierwszą próbę pod hasłem "Jak sprawić by to inni namawiali mnie do zrobienia tego co ja chcę, abym nie musiał się zdradzić":

"Jeśli ojciec ma jeszcze jakieś interesy do załatwienia, to skorzystam ze sposobności i złożę wizytę, która i tak czeka mnie w najbliższych dniach, lepiej więc odbyć ją od razu. Mam zaszczyt znać jedną z sąsiadek państwa (...) młodą damę przebywającą w Highbury czy w pobliżu, u państwa Fairfax. (...) nazwisko nie brzmi właściwie Fairfax, ale, zdaje się, Barnes czy Bates."
Wyprowadzony z błędu Frank kontynuuje:
"Nie ma właściwie potrzeby składania jej wizyty już dziś (...) mógłbym to zrobić równie dobrze innego dnia..." i pozwala się sprowadzić z błędnej drogi, wysłuchując solennego napomnienia pana Westona jak konieczna jest wizyta natychmiastowa. Właśnie stopniowy zanik finezji tego typu wybiegów (co zobaczymy później) świadczy najlepiej o narastającej tęsknocie i frustracji Franka, który stopniowo traci cierpliwość do gier, który chciałby po prostu i jawnie wejść do domu Jane i spędzać tam tyle czasu ile tylko mu się spodoba (czyli najchętniej cały swój czas w Highbury).

Wybór socjotechnik jest zaiste bardzo szeroki, obejmuje więc także na przykład to, co informatyk nazwałby komplementem by proxy. (Kiedy otwarcie stwierdzamy że dana osoba nam się ZUPEŁNIE nie podoba powodując oczywiście falę zaprzeczeń i protestów dokładnie tak jak oczekiwaliśmy.)

Na późniejszym etapie pojawią się też wyznania by proxy, kiedy bezwstydnie przyznajemy się do naszej miłości wiedząc, że inni odczytają to zupełnie inaczej.

Tudzież powtarzanie cudzych komplementów, co działa najlepiej gdy czynimy to z rzekomym wahaniem.
"Zdawało mi się, że gra dobrze, to znaczy z wyjątkowym smakiem, ale ja się na tym wcale nie znam (...) pewien mój znajomy człowiek bardzo muzykalny , zakochany w innej kobiecie, a nawet z nią zaręczony (...) nigdy jednak nie poprosił narzeczonej do fortepianu, jeśli mogła to uczynić panna Fairfax".

A wszystko w klasycznym loopingu z wariacjami czyli te same techniki zawsze zindywidualizowane.

Czasem jednak trzeba improwizować, kiedy emocje nas zdradzą:
"Dziękuję, że mnie pani obudziła - odrzekł - zdaje się, że byłem bardzo niegrzeczny, ale doprawdy, panna Fairfax uczesała się tak dziwnie, tak bardzo dziwnie, że oczu od niej oderwać nie mogę. (...) Muszę ją zapytać, czy to irlandzka moda. Czy mam to zrobić? Tak, zrobię to (...) zobaczymy czy się zaczerwieni." (Emma nie może jednak zobaczyć, jakie wrażenie wywarły słowa Franka gdyż ten "niebacznie stanął pomiędzy nimi, zasłaniając sobą Jane". Właśnie takie drobne, kradzione chwile intymności i pomysły Franka najbardziej mnie wzruszają. I niewątpliwie wzruszają też Jane, która, jak się dowiadujemy chyba nigdy nie wyglądała tak ładnie, choć zdawała się rozgorączkowana a więc - jak kontynuuje pani Weston - szczególnie podatna na zaziębienia, biedactwo). Nasza heroina nie dostanie romantycznego entourage'u, to byłoby zbyt nudne.

Dlatego zdecydowałam się zamieścić współczesne zdjęcia aktorów grających te role.
Pobyt w Highbury - i wpływ Jane - wydobywają z Franka to co najlepsze. Frank chce zobaczyć dom, w którym wychował się jego ojciec, chce odnaleźć nianię, która go wychowała - co pokazuje, że do tej pory dość powierzchowne cechy człowieka "sympatycznego" i "miłego" są zakorzenione głębiej niż się początkowo zdawało. Ale oczywiście nie oznacza to, że Frank przedzierzgnie się w kogoś Solennego i Poważnego. Jego naturalna skłonność do zabawy znów znajdzie pole do popisu i Frank zacznie planować bal. Okazuje się zapalonym tancerzem. Jego entuzjazm zdradza kompletny brak szacunku dla Konwenansu. "Dumy miał zaiste za mało" - dowiadujemy się - "jego obojętność na zakłócenie hierarchii towarzyskiej graniczyła z brakiem subtelności" [!!!!!] Właśnie tutaj Frank odsłania się jako ktoś w sumie najbardziej demokratyczny z całego grona, daje to poniekąd pojęcie dlaczego w ogóle potrafił wybrać Jane. Być może też - w odróżnieniu od Emmy - zdaje sobie sprawę jak bardzo jest uprzywilejowany i jak bardzo wynika to po prostu z wpływu czynników zewnętrznych, a nie zasługi własnej. Gdyby nie został adoptowany jako dziedzic tytułu jego sytuacja byłaby drastycznie inna.
Zdaje się to potwierdzać jego reakcja, gdy oglądają plebanię pana Eltona, domek, który sprawia, że pani Weston i Emma myślą o mieszkańcu ze współczuciem. Frank stwierdza, że człowiek, który chciałby więcej musiałby być głupcem, zdradzając tym samym rozbrajającą zdaniem Emmy nieświadomość, jak zgubny wpływ na harmonię domową wywiera brak pokoju dla kucharki. Ale jest to reakcja bardzo zrozumiała, jeśli uświadomimy sobie, że Frank złożywszy wizytę pani i pannie Bates i siostrzenicy - po raz pierwszy widzi Jane w jej niejako naturalnym otoczeniu. Z pewnością jest to dla niego coś w rodzaju szoku po Weymouth. Ale reakcją nie jest odrzucenie, przeciwnie, Frank zaczyna realnie rozważać czy byłby gotów ponieść wyrzeczenia, jeśli sytuacja się ujawni - i na razie jest do nich gotów. A wbrew pozorom jest to bardzo prawdopodobny rozwój sytuacji. Wspomnijmy rozmowę pani Weston i Emmy na temat potencjalnego związku panny Fairfax z panem Knightleyem. Nawet przy pewnej nieświadomości własnej motywacji Emma - z pełną zgodą pani Weston - wysuwa zastrzeżenia, że to małżeństwo byłoby wielką nierozwagą. Właśnie takie myśli muszą się snuć po głowie Jane niejednej nocy, wywierając jakże zbawienny wpływ na pokój i harmonię. Ale Frank, osoba która najwięcej zawdzięcza tym układom społecznym jest na nie najbardziej obojętny. Austen coraz bardziej nam uświadamia, że ten, kogo czytelnik postrzegał jako najbardziej powierzchownego i korzystającego z życia wśród całego grona jest w gruncie rzeczy najbardziej otwarty na zmiany, nawet jeśli wiążą się z rezygnacją z luksusu. Czytelnik, podobnie jak Emma został zwiedziony i jego opinia zaczyna się zmieniać.

Możemy uznać, że jeśli nawet właśnie w związku Jane i Franka najwyraźniej widać ograniczenia konwenansu tej epoki...
No i właśnie kiedy zaczynamy zauważać te zmiany Austen kontrapunktuje i wysyła Franka do Londynu "do fryzjera". Jest to dalszy ciąg reakcji Franka na widok Jane w otoczeniu ciotki i babki - po całkowicie poważnym rozważeniu konsekwencji Frank rzuca się na pomoc - z cała swoją spontaniczną, beztroską szczodrością, która tak gorszy pana Knightleya. Jak się później dowiadujemy pan Knightley uznaje pomysł nabycia w Londynie pianina za wariacki. Twierdzi, że Jane zapobiegłaby temu, gdyby tylko mogła. I ma oczywiście rację i oczywiście się myli. Jane z pewnością zapobiegłaby temu, ale raczej ze względu na strach przed odkryciem tajemnicy niż z rzeczywistej potrzeby. Ujmuje mnie bardzo fakt, że takie właśnie działanie mówi bardzo wiele o Franku, ale zdradza też, jak głęboko Frank rozumie Jane. Jakakolwiek darowizna pieniężna (anonimowa oczywiście) choć niewątpliwie pomogłaby tym kobietom byłaby dla Jane upokarzająca. Taki podarunek natomiast świadczy po raz kolejny o tym, że Frank nie uprzedza się powierzchownie, że umie spojrzeć głębiej i dostrzega, że Jane potrzebuje jakiegoś okna, jakiejś przestrzeni wolności i samotności, jakiejś ucieczki - i muzyka jest dla niej czymś takim właśnie. Jest to też dowód na obojętność Franka na opinię ludzką. Z pewnością zdaje sobie sprawę, że zostanie po raz kolejny uznany za bawidamka, narazi się ojcu i macosze - ale gotów jest się na to narazić aby zrobić coś naprawdę słusznego. Nie zapominajmy też, że będzie to świetna rozrywka - wysłuchiwanie tych wszystkich teorii, uśmiechanie się i potakiwanie z całą tą sekretną wiedzą dzieloną tylko z Jane. ("Zrazu myślałem tak jak i pani, że ofiarodawcą jest pułkownik Campbell, widziałem w tym jedynie dowód ojcowskiej tkliwości (...) Teraz jednak widzę tę sprawę tylko w jednym świetle: upominek jest dziełem miłości"). To jest kolejna rzecz, którą lubię we Franku - jego dojrzewanie nie oznacza przejścia na stronę Solennej Powagi przez 99% czasu.

jest to związek najbardziej nowoczesny w charakterze...
A teraz następuje Romantyczna Kulminacja i Tajemnicza Schadzka.
W wykonaniu Austen oznacza to, że Frankowi udaje się wmówić macosze, iż obiecała wizytę paniom Bates, a widząc z okna Emmę pani Weston i panna Bates śpieszą aby zaprosić ją na oglądanie pianina. Frank i Jane zostają w domu z przygłuchą panią Bates, ponieważ "czy pani uwierzy, panno Emmo, pan Frank najuprzejmiej w świecie przykręca śrubkę przy okularach mojej matki". Oczywiście u Austen tajemnicza schadzka odbywa się w zagraconym salonie pod patronatem przygłuchej babki.  Gadanina panny Bates w sklepie pochłania masę czasu i kiedy wszyscy wchodzą z powrotem do pokoju zastają panią Bates drzemiącą w fotelu, Franka, z niezwykłym a nagłym zapałem pochylonego nad śrubką i Jane - odwróconą plecami do gości i wpatrującą się w nowe pianino. Emma stwierdza, że dziewczyna nie jest jeszcz gotowa do tej próby, najwyraźniej widok pianina powoduje zbyt wielkie wzruszenie. No cóż, powiedzmy tutaj, niewątpliwie. Na widok stanu okularów pani Bates pani Weston natomiast wykrzykuje po prostu "Jeszcze nie skończyłeś?" I powiem tylko tyle - jeśli trzeba komuś uświadamiać więcej to powinien ten ktoś czytać innych autorów i tyle. Jane i Frank to jedna z nielicznych par u Jane Austen, gdzie niemal otwarcie sugeruje się ich wzajemną atrakcyjność fizyczną.

A potem dostajemy Scenę Flirtu i Historię Romansu w jednym. To znaczy Frank snuje beztroskie przypuszczenia, jak bardzo przyjaciele w Irlandii muszą się cieszyć szczęściem Jane, jak dobór nut świadczy o wyjątkowej atencji i o tym, że dar pochodzi naprawdę z serca; droczy się z nią z całą radosną beztroską kogoś, kto wie, że sprawił radość. Udaje mu się też sprawić, że Jane, ta posągowa Jane okazuje swoje wzruszenie, przejęcie i szczęście, więcej nawet - nie zdoła ukryć rozbawienia. Nawet Emma, do tej pory boleśnie się myląca w swoich ocenach na temat natury ludzkiej tym razem nieomylnie zgaduje, że ta nieskalana Jane Fairfax żywi jakieś zdrożne uczucia! A potem - nie zmieniając pozornie tonu - Frank staje się prawdziwie romantyczny. W wersji Austen oczywiście. Prosi aby Jane zagrała walca, którego grano wczoraj. "Zdawała się pani zmęczona - mówi - a ja dałbym nie wiem co, wszystko co człowiek dać może, żeby potańczyć jeszcze pół godziny."  Uświadamiamy sobie wtedy, że na wczorajszych tańcach Frank nie zdołał zatańczyć z Jane, gdyż cała impreza skończyła się zbyt szybko. Paradoksalnie czyni to całą scenę o  wiele bardziej intensywną niż gdyby ze sobą naprawdę zdołali zatańczyć. Dowiadujemy się też, że właśnie podczas takiego tańca, lub tuż po nim Frank i Jane się zaręczyli. Potem natomiast zaplanowany zostaje następny bal i wszyscy zaczynają wyczekiwać.

Tutaj widać wpływ Franka na Jane. Wydaje się to początkowo trywialne, oto do tej pory powściągliwa, opanowana, skryta dziewczyna zaczyna się cieszyć zabawą, okazywać radość, pozwala sobie na wyczekiwanie na coś innego niż tylko Przyszłość w Roli Guwernantki. I trzeba sobie uświadomić, jak bardzo do tej pory jej życie było takiej radości pozbawione, aby to w pełni docenić.

I oczywiście Austen kontrapunktuje i odbiera jej tę radość. Bal zostaje odwołany, co więcej Frank musi niespodziewanie opuścić Highbury znacznie wcześniej niż planował.

Tutaj właśnie następuje zmiana tonu. To, co do tej pory było dla Franka beztroską zabawą, grą bez możliwości przegranej - staje się ciężką próbą dla obojga.

Frank przyjeżdża pożegnać się z Emmą. Jest podenerwowany, smutny, jak to mówi Austen zalterowany. Nasza znawczyni natury ludzkiej dochodzi do wniosku, że jest Frank bardziej zakochany niż przypuszczała - i oczywiście nie myli się :) Widać jednak właśnie zmianę tonu. Frank mówi z czułością o paniach Bates, jest wzburzony, przygnębiony, o krok od wyznania Emmie prawdy. Być może po raz pierwszy wbrew własnej woli zmuszony jest zrezygnować z tego, czego naprawdę pragnie i nie może nic zrobić aby temu zapobiec. Jane natomiast, jak się dowiadujemy od niezawodnej panny Bates, cierpi na tak ogromne bóle głowy, że gdyby nawet bal miał się odbyć nie mogłaby w nim uczestniczyć. Austen pokazuje cierpienia zakochanej introwertyczki, utratę apetytu, bezsenność, związane z tym rozdrażnienie bez romantycznego entourage'u a'la Bella Swan - a jednak kiedy to wszystko się skumuluje doprowadzi niemal do tragedii. W każdym razie cierpienie Jane zadowala nawet naszą znawczynię natury ludzkiej, dobrze że przynajmniej migrenę toto ma godną romantycznej heroiny, bo całe to opanowanie jest po prostu odrażające.

Oczywiście następuje teraz kolejny niezbędny element wątku romantycznego, czyli Korespondencja Tajemnicza. Dziś nie rozumiemy, jak bardzo Jane się naraża, zgadzając się na coś takiego. Gdyby wydało się że korespondowała z mężczyzną nie będącym oficjalnym narzeczonym lub członkiem rodziny nie tylko jej szanse na zamążpójście, ale także na pracę zawodową zostałyby pogrzebane raz na zawsze bez możliwości odkupienia. I ten wątek także daleki jest od romantyzmu. Naraża bohaterkę na niebezpieczeństwo, ponieważ pewna arogancka idiotka uzurpująca sobie miano przyjaciółki nie potrafi uszanować stanowczej prośby. Pani Elton jest zupełnie pozbawiona empatii i mogłoby to potencjalnie doprowadzić do tragedii. Konieczność zachowania absolutnej tajemnicy korespondencji a przy tym konieczność zachowania uprzejmości wobec kogoś tak grubiańskiego jest także jednym z czynników pogłębiających ciągłe napięcie w jakim żyje Jane. Doprowadza to w końcu do wybuchu, kiedy Jane mówi o biurach sprzedaży ludzkich intelektów a kiedy oburzona pani Elton odnosi to (całkiem słusznie) do handlu niewolnikami Jane zapewnia że miała na myśli jedynie handel guwernantkami. Tak wyraźna złośliwość, przy pełnej świadomości, że pani Elton tego nie zrozumie świadczy o tym, że Jane zaczynają puszczać nerwy. Jej żelazne opanowanie zaczyna się kruszyć, a przyczyną jest także po prostu ogromna tęsknota za Frankiem. Wystarczy bowiem list od niego aby policzki Jane zabarwić rumieńcem a oczom przydać blasku.

Frank bowiem (oczywiście!) powraca, najszybciej jak może. Teraz sprawy przybierają na sile i przyśpieszają. Oboje są wyczerpani koniecznością ukrywania swojej sytuacji. Co ciekawe objawia się to ogromnymi zmianami w ich sposobie postępowania. Frank staje się zamknięty w sobie, milczący, jego nieustające, drobne zabiegi i wybiegi aby być blisko Jane tracą dla niego walor komiczny, są teraz desperacką tęsknotą a ich wyrafinowanie spada na łeb na szyję. Frank jest zawsze blisko aby podać parasol, ramię czy narzutkę, okryć płaszczem. Krąży tuż przy drzwiach w oczekiwaniu na nadejście pań Bates, stale pełen niepokoju, przeżywa szok widząc Jane w towarzystwie pani Elton. (Tak, Austen mówi o tym wprost - jak na nią. Widząc Jane w towarzystwie pastorowej i przysłuchując się ich dialogowi Frank sprawia wrażenie ZAMYŚLONEGO!! Imaginujcie sobie!) Potem Frank spróbuje jeszcze raz przywołać ten nastrój beztroski, radości i szczęścia jaki mu towarzyszył, prowokując ową zabawę literami i układanie słów. Będzie próbował - desperacko - sprawić aby Jane rozbawiła myśl o gafie, którą popełnił, omal nie zdradzając faktu ich korespondencji. Ciągłe napięcie sprawia jednak, że zabawa ta traci dla Jane urok i doprowadza do kolejnego starcia. Emocje Jane są coraz silniejsze i coraz trudniejsze do ukrycia. Na truskawkowym pikniku w Donwell dochodzi do pierwszej sprzeczki zakochanych.
Oczywiście jak to u Austen - nie poznamy samej sprzeczki. Ani jednego zdania o miotających namiętnościach. Dowiadujemy się jedynie, że Jane jest na tyle zdesperowana, że otwarcie przyznaje Emmie, iż jest na skraju wyczerpania. Otwarte wyznanie tego typu u osoby takiej jak Jane nie jest melodramatyzowaniem. Jej desperacka potrzeba absolutnej samotności zdaje się to potwierdzać. W kwadrans później pojawia się Frank Churchill a jego stan oddaje jedynie dosadne wyrażenie - NIE POSIADAŁ SIĘ ZE ZŁOŚCI! Ach ten kocioł emocji! Ach rozpacz i desperacja! Nie posiadał się ze złości w istocie.

Sprzeczka ma ciąg dalszy i eskalację doprowadzającą do prawdziwej Kłótni,  Zerwania, Łez i Rozpaczy oraz Zazdrości i Skraju Śmierci. Tak, wszyscy wiemy, że chodzi o wycieczkę do Box Hill i jej konsekwencje. Kłótnię usłyszymy. Jest opakowana bardzo salonowo, wręcz zawinięta w bibułkę, więc Austen może nam ją dosłownie zacytować. Frank będzie prowokował los - i Jane - zachowując się w sposób zaiste okropny. Będzie sugerował, że powinien jednak wyjechać za granicę, tak jak pierwotnie planował (przedtem, z jakichś tajemniczych powodów podróże zagraniczne utraciły dla niego urok, ale teraz, czemu nie).  Posunie się wręcz do stwierdzenia - jasnego i całkowicie czytelnego dla Jane - że być może popełnił błąd, zaręczając się tak szybko, po krótkim pobycie u wód. Oto może się znaleźć uziemiony i związany na zawsze wskutek młodzieńczego szaleństwa i głupoty. Jane oczywiście nie byłaby Jane gdyby nie skontrowała takiej wypowiedzi, dając mu - także całkowicie jasno i czytelnie - do zrozumienia, że wcale tak być nie musi. "Budzi się niekiedy nagłe i nierozważne uczucie, ale na ogół czas pozwala ie z niego otrząsnąć". Tylko osoby słabego charakteru pozwoliłyby narzucić sobie takie więzy. W połączeniu z faktem, że Jane napisała później w liście do Irlandii, jakoby pan Churchill i panna Woodhouse flirtowali na zabój sprawia to wrażenie, jakby sama Jane próbowała wybić sobie Franka z głowy, Zakwalifikować go jako poryw szaleństwa, gwałtownego i - o zgrozo - nierozważnego, ale na szczęście uleczalnego. Frank natomiast, zaślepiony własną złością będzie jeszcze bardziej prowokował. Wyznaczy Emmę, aby znalazła mu żonę. Dowiemy się, że żona ma mieć orzechowe oczy i być bardzo żywego temperamentu, innymi słowy ma być przeciwieństwem Jane, wcieleniem panny Woodhouse - i tego już doprawdy za wiele. Jane opuści towarzystwo, jak zawsze opanowana i spokojna.

Kiedy później Emma, gnana skruchą pojawi się aby przeprosić pannę Bates za własne okropne zachowanie na wycieczce dowie się, że wątek Romantyczny osiągnął Kulminację. To znaczy, zmuszona będzie wysłuchać tyrady panny Bates, streszczającej najbardziej być może dramatyczne wydarzenia w całej akcji Emmy wśród potoku trywializmów. To właśnie geniusz Austen - głupiutka, naiwna staruszka opowie nam prawdziwy dramat, nie wiedząc tak naprawdę, co opowiada. Jane jest ciężko chora, ma potężną migrenę, a mimo to nie może uleżeć, cały czas chodzi po pokoju. Cały ranek pisała listy choć oczy miała tak zalane łzami, że panna Bates bała się, że dziewczyna oślepnie. I co najważniejsze - przyjęła propozycję pracy guwernantki, choć początkowo się przed tym wzbraniała. Tak, tak, przed herbatą pojawił się dawny stajenny mojego ojca z prośbą o zasiłek z parafii, a potem powiedział że wysłano bryczkę do Randalls aby odwieźć pana Churchilla a po herbacie Jane rozmówiła się z panią Elton. Cóż innego jej pozostało. Z jej punktu widzenia Frank wyjechał w zasadzie bez wyjaśnienia po tego typu kłótni. Jane nie jest osobą, która będzie budowała zamki na piasku i przeczyła faktom.

Jane jest do tego stopnia miotana rozpaczą i zazdrością, że nie przyjmuje żadnej absolutnie pomocy od Emmy; będzie się miotała samotnie załamując ręce wśród łąk, rozchoruje się tak poważnie, że podjęcie pracy zawodowej będzie jak na razie wykluczone.

Związek dwojga ludzi gotowych rozsadzić system od środka ;)


I taką odnajdzie ją Frank, kiedy przyjedzie i zadeklaruje swoje uczucia otwarcie. Najpierw jednak będzie oczywiście List. Ten list, w odróżnienu od pozostałych zostanie zacytowany w całości. Jest to kolejny dowód mistrzostwa Austen. Poprzednie listy Franka, niewątpliwe arcydzieła sztuki epistolarnej nie doznały tego zaszczytu (chyba że uznamy za takowe streszczenie w wykonaniu pana Woodhouse...) ale tutaj po raz pierwszy Frank nie musi udawać, grać, planować i ukrywać. Jest wzruszające widzieć, jak przeszedł drogę od młodego chłopaka - szczerego, szczodrego, dobrego - do mężczyzny. W dodatku mężczyzny, który nie zapomni, jak to jest być chłopcem, czyli najcenniejszej kombinacji. Frank po raz pierwszy może mówić o swoich uczuciach całkowicie otwarcie -  i mówi o nich. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że u Austen Prawdziwi Mężczyźni to tacy, którzy o uczuciach mówić nie potrafią. Chowają się za frazesami w rodzaju "Gdybym mniej panią kochał.." co samo w sobie jest znaczące. Dlatego wyczuwam u Austen pewną wyrozumiałość wobec Franka, ale też niechęć aby został zbyt lubianym bohaterem, aby odsunął w cień pana Knightleya. A jednak dla mnie tak się właśnie dzieje. Widzieć postać tak dynamiczną i zmienną, a równocześnie poprowadzoną tak konsekwentnie i spójnie to znacznie ciekawsze niż nieomylny pan Knightley i Emma, którzy zawsze postępowali nienagannie względem siebie. Uch. No i właśnie - dla mnie jest to najbardziej romantyczny związek u Austen. Nie zniosłabym go zapewne w wykonaniu nazbyt dziewiętnastowiecznie romantycznym ale w takiej wersji mnie wręcz zachwycił.
Bo oczywiście teraz przemówi także Jane. Poznamy jej emocje i uczucia, młyn emocjonalny jakiego doświadczała. Ani chwili spokoju. Ale równocześnie będzie mogła dopuścić do głosu tę część swojej osobowości, którą do tej pory tłumiła całkowicie. Jane jest bowiem bardzo serdeczna i przepełniona głęboką radością życia. Nie chcę tu mówić, że jej powściągliwość była jedynie maską. Nie, mamy tu oczywiście do czynienia z introwertyczką. W jej sytuacji jednak skrytość została wyolbrzymiona i użyta jako strategia obronna. Wobec całkowicie bezbronnej, wylewnej szczerości ciotki, przy całym szacunku jaki Jane dla ciotki żywi - pojawia się potrzeba samoobrony, zbudowania jakiejś strefy zamkniętej. Powaga i powściągliwość stają się taką tarczą obronną, a poczucie humoru i radość życia zostają ukryte. To właśnie potrafi wydobyć z niej Frank. Z powieści wynika jasno, że nie przestaje go to zdumiewać i zachwycać. Jane mówi o tym wprost - że właśnie jego poczucie humoru i skłonność do żartów oczarowały ją najpierw. Frank potrafił dotrzeć poza tę tarczę, potrafił rozbawić osobę tak skrytą i zdobyć jej zaufanie. Być może właśnie przy nim po raz pierwszy była w pełni sobą. Być może właśnie świadomość, jak wielkim zaszczytem jest takie zaufanie wydobyła we Franku to co najcenniejsze. A dla Jane, no cóż, im bardziej Zasadnicza jest młoda dama tym bardziej można ją rozbroić, jeśli wasze poczucie humoru jest naprawdę kompatybilne. Im potężniejsza tarcza, tym większa ulga, kiedy można ją odłożyć.

 Zakończenie wątku to właśnie ukazanie obojga całkowicie otwarcie. Nie możemy wątpić - mówi pani Weston "że są do siebie bardzo przywiązani". Emma wyraża to o wiele bardziej otwarcie. Jej zdaniem miłość do Franka zaślepiła Jane i zwyciężyła rozsądek. Lubię to, wcale nie dlatego, że jestem niepoprawną romantyczką. Lubię to po prostu dlatego że jest to bodaj jedyny przypadek u Austen, który pokazuje, że miłość może przewrócić twoje życie do góry nogami, sprawić, że popełnisz szaleństwo, wbrew zasadom. U Austen wszyscy zakochują się poprawnie. Jest zdumiewająco mało tego, co nazywa się awansem społecznym. Im dalej w las tym bardziej ludzie zakochują się nie tylko w ramach swojej sfery, ale także w ramach swojej warstwy w tej sferze. Tutaj jednak widzimy coś innego. Najbogatszy w sumie, najbardziej uprzywilejowany człowiek zakochuje się kompletnie poza rozważaniem tego co przystoi jego stanowisku. I to ulga widzieć ich właśnie takich. Frank jest niepoprawnie zakochany, roześmiany, zasypuje Jane komplementami i droczy się z nią. Jane jest zasadnicza, niepoprawnie zakochana, roześmiana i uczestniczy w żartach. Emma stwierdza, że z pewnością uległaby pokusie wypytywania, na co Jane odpowiada, że istniałoby raczej niebezpieczeństwo, że ona sama powie zbyt dużo. Kiedy raz odważyła się zaufać komuś będzie jej łatwiej nawiązywać głębsze relacje i zabarwiać powściągliwość śmiechem i serdecznością.
Austen często podkreśla, że żony potrafią mieć zbawienny lub zgubny wpływ na mężów, wydobywając ich wady lub zalety. Mówi się o tym także w kontekście wpływu Jane na Franka. Nikt nie zauważa, że ten wpływ jest wzajemny. I to bardzo dobrze wróży.

20 comments:

  1. Hanno, piękne to było! Szkoda, że częściej nie zamieszczasz postów. Twój wpis to wspaniały wykład na temat jak należy czytać Austen. Ona zawsze zostawia czytelnikowi ten ślad z okruszków, ale trzeba się bacznie przyglądać, żeby go zauważyć. W "Emmie" ciekawe jest właśnie to, że ten romantyczny dramat, który Bronte postawiłaby w centrum uwagi, tutaj jest umieszczony w tle, możemy tylko zobaczyć "naprawianie śrubki".

    Co do samego Franka, to podobało mi się to stwierdzenie o "komplementach by proxy", bo dotychczas sądziłam, że on krytykuje Jane tylko po to, żeby nikt się nie domyślił jego prawdziwych uczuć. Ale jeśli pomyślimy, że on to robi, żeby usłyszeć pochwały Jane od innych, stawia go to w dużo lepszym świetle. Natomiast dalej sądzę, chociaż Twój wywód jest bardzo spójny, że jednak trochę za bardzo wybielasz Franka. Te wszystkie jego cechy, które jesteśmy dziś skłonni uznać za zalety, jak odrzucenie przesądów klasowych, nie wynikają z jakiejś niesamowitej szczodrości jego charakteru, po prostu Frank z racji swojej pozycji nie musi się z nimi liczyć.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie do konca. Zdaje sobie sprawe z niedoskonalosci Franka. Lubie po prostu fakt, ze on sam tez zdaje sobie z tego sprawe. Jest daleki od kreowanych na glownych bohaterow herosow zasad i rozsadku, zwlaszcza pana Knightleya i Edmunda Bertrama. I zdaje sobie sprawe, ze Austen tez chyba nie do konca to pochwalala, bo ona jest zasadnicza z nagrodami na koniec semestru, jak to ujal Sebastian Faulks. Tym bardziej doceniam, ze umiala oddac Frankowi sprawiedliwosc.
      Do pewnego stopnia sie zgadzam z ostatnim. Dopoki Frank ma te pozycje nie musi sie niczym martwic. Ale wlasnie on rozwaza mozliwosc, ze malzenstwo z Jane skonczy sie dla niego wlasnie utrata tej pozycji. I jest gotow to zrobic. Oczywiscie do pewnego stopnia jest to szalenstwo zakochanego, ale trudno sobie wyobrazic np. pana Eltona niesionego podobnym odruchem.

      Delete
    2. No tak, to że Frank naprawdę kochał Jane - widzę. Ale gdyby Willoughby miał tyle tysięcy funtów co Frank, też kochałby Mariannę. Frank co prawda deklaruje - i na pewno w tym momencie sam w to wierzy - że majątek się nie liczy, ale nie został poddany testowi. Nie ośmielił się skonfrontować z ciotką, ryzykując, że ten majątek straci. Jane natomiast postawiła wszystko na jedną szalę, jak zauważyłaś, ona naprawdę bardzo wiele ryzykowała w tej sytuacji.

      A co do tego czarującego listu Franka, "recenzowanego" przez pana Woodhouse'a, to natrafiłam na artykulik, w którym autorka przekonywała, że napisał go nie Frank, a Jane. I przekonała mnie :)

      Delete
    3. Wyraźnie jest powiedzianie, że Willoughby naprawdę zakochał się w Mariannie, ale nie miał właśnie odwagi Franka. Bo ja na przykład nie mam wątpliwości, że gdyby wujenka nadal żyła a Jane zerwała zaręczyny Frank walczyłby o nią. Co więcej mógłby wygrać.
      Ach ta recenzja pana Woodhouse, zacytowanie nagłówka i podpisu. To dla mnie nadal jeden z najzabawniejszych fragmentów w Emmie :) Możliwe, ze Jane co najmniej namówiła Franka aby w końcu napisał. Nie jestem pewna czy sama to zrobiła. Ona nie pozwalałaby ściągać :)

      Delete
    4. Tak, mnie też się wydaje, że Frank mógłby wygrać. W końcu zawsze mógłby powiedzieć: "ciotunia się mnie wyrzeka? Nie, to ja wyrzekam się ciotuni!" (z tym że oczywiście zwracałby się do niej "madam" ;) Podejrzewam, że pani Churchill musiałaby skapitulować. A Willoughby nie miał tak silnej pozycji jak Frank, dlatego nie wydaje mi się, żeby Frank wykazał się jakąś szczególną odwagą (co innego Jane). W końcu na co on liczył zawierając te sekretne zaręczyny i tak długo utrzymując je w tajemnicy? Najprawdopodobniej, że wszystko samo się jakoś ułoży. I proszę, ułożyło się, a Frank awansował do grona sympatycznych bohaterów.
      W kwestii "loczkozy" Franka z brytyjskiej wersji 1996 się nie zgadzam - obsada była tutaj bardzo dobra i zagrane też nieźle, w każdym razie zgodnie z moją wizją Franka :) Plus oczywiście to kwestia indywidualnych preferencji, Rupert Evans - stanowczo nie ;)

      Delete
    5. Cóż, pani Ferrars nie skapitulowała w przypadku Edwarda, więc Frank też nie miałby 100% pewności. Natomiast dowiadujemy się, że protektorka pana Willoughby nie miałaby z takim wybaczeniem problemu. Nigdy nic nie wiadomo gdy w grę wchodzą gdybania. Wiadomo jedynie, że Willoughby nie miał wystarczająco dużo odwagi, aby zaryzykować a moim zdaniem Frank by ją w sobie znalazł. W liście pisze bezpośrednio i rozbrajająco na co liczył :) Możliwe, że czaił się na odpowiedni moment, liczył dosłownie na wszystko na co mógł :)
      Ta adaptacja serialowa z Rupertem Evansem często budzi mieszane uczucia zauważyłam. Możliwe, że wynika to z faktu, iż jest to w sumie adaptacja bardzo współczesna. Widać to po wyborach obsadowych, nawet ubiorach czy sposobie poruszania się i gestykulacji. (Choć wszystkie kobiety podobno nosiły sumiennie gorsety pod tymi sukienkami empire). Ten Frank może być trudny w akceptacji, ale dla mnie jest bardzo bliski duchowi powieści (w odróżnieniu od Jane, która jest bardzo mdła i bez wyrazu, dostaje też bardzo niewiele czasu ekranowego).

      Delete
  2. Naprawde swietny post, czytalam z przyjemnoscia. Sprawilas ze popatrzylam na Emme jak na postac drugoplanowa ;) a na pierwszym planie uczucie Jane i Franka. Tylko sie troche nie zgadzam z koncowka - nie zawsze bohaterowie Austen kochaja poprawnie. A Edward i Eleonora? On zrezygnowal z majatku przeciez (a wczesniej wybral jeszcze gorzej bo Lucy Steele). ewazdublina

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziekuje :) Och poniekad sie zgadzam, dlatego pisze im dalej w las tym trudniej te granice przekroczyc. Rozwazna i romantyczna jest pierwsza powiescia Austen, w Dumie i uprzedzeniu tez jest ten element, ale pozniej juz coraz gorzej. Apogeum tendencja osiaga w Mansfield Park, kiedy odnosze wrazenie, ze Tom pojawia sie tam w zasadzie tylko po to aby byc starszym synem. Edmund nie moze byc najstarszym synem i dziedzicem tytulu, bo to juz by byly dla Fanny za wysokie progi. Moze wlasnie w Emmie to wszystko sie zaczelo...

      Delete
  3. Jaka cudowna notka! Hannah, piszesz tak pięknie, że zdecydowanie powinnaś pisać częściej :)! A widzę, że nie tylko ja tak mówię ;).

    Na początku może nawiążę do wątku listowego: w ogóle to jest właśnie powieść pełna streszczonych listów (i to i Franka, i Jane, dwóch lokalnych oustiderów, przybyszów niby stąd, ale jednak skądinąd), dostajemy tylko jeden cały, na sam koniec. Ciekawe to jest bardzo kompozycyjnie. Zresztą zaczęłam o tym myśleć, kiedy w trakcie jakiejś rozmowy o pisarstwie Austen ktoś rzucił, że "Emma" to jest niezła powieść, bo wreszcie nie ma tych wszystkich listów ;).

    Bardzo mi się podoba Twoja interpretacja Franka i czuję się właściwie przekonana. Bo to faktycznie jest tak, że on robi coś z klucza "beztroski panicz" (jazda do fryzjera do Londynu), a pod spodem tkwi jednak "człowiek zakochany w biedniejszej osobie" (kupuje w tym czasie fortepian). Nadal jednak to, co mnie gryzie, to jego wypuszczenie Emmy w okropne maliny i pozwolenie jej, by się ośmieszyła tymi supozycjami co do romansu Fairfax-Dixon, i to mniej więcej publicznie.

    A tak jeszcze a propos: bardzo blisko tej wersji związku Jane i Franka są autorzy tej ekranizacji z 2009 roku (chociażby scena takiego nagłego otwarcia się Jane na balu, kiedy nawet Emma dziwi się wybuchowi pozytywnych uczuć dziewczyny). Zresztą, jak mam być szera, zarówno Frank z tej ekranizacji, jak i z tej z 1996 (BBC) mnie osobiście przekonują -- są szelmowscy, ale z pewną nutą melancholii (w tej z 2009 dodatkowo wspomożoną przez historię wyjazdu z Highbury do ciotki -- w końcu to to widzi Frank przed oczyma, idąc powiedzieć Jane, że mogą być wreszcie razem). Natomiast Jane zwykle dostaje bardzo mało czasu ekranowego. Bardzo jestem ciekawa Twojego zdania, to znaczy: co jest nie tak z tymi castingami?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och tak, rzeczywiście postępowania Franka wobec Emmy nie da się obronić. Wiemy, że skończy się dobrze więc jesteśmy wyrozumiali, ale mimo wszystko... Można owszem założyć, że Frank zna się na ludziach lepiej niż nasza Emma i szybciej się orientuje, że dla panny Woodhouse to po prostu rozrywka, nic poważnego. Taka jest zresztą linia obrony w liście. Ale przecież nie może być tego całkowicie pewien. Ale powtórzę właśnie - podoba mi się, że Frank nie jest doskonały i zdaje sobie z tego sprawę. Podoba mi się też ten jego list, to jak prosi o przebaczenie, i to że widać, jak bardzo ta przemiana Franka jest procesem a nie czymś zakończonym. Jeśli chodzi o tę całą farsę z panem Dixonem, to tu najbardziej osobiście winię Emmę. I to jest bardzo poważne wykroczenie z jej strony. Nigdy nie powinna była dzielić się z Frankiem takim czymś. Ona chyba w ogóle nie myślała w tym momencie. A raczej rozpierała ją duma z własnej znajomości natury ludzkiej. Emma nie ma nic na poparcie swoich przypuszczeń a rzuca w powietrze coś co jest wręcz pomówieniem i w tamtych czasach mogłoby Jane drogo kosztować. Reputacja opierała się wtedy nie tyle na faktach ile na ich percepcji. Wystarczyło właśnie pomówienie i plotka, aby kogoś zniszczyć. Gdyby Frank był pustym bawidamkiem w stylu pana Eltona puściłby to w obieg i rzeczywiście mógłby tym straszliwie zaszkodzić Jane. Ale tak jak się sytuacja rozwija Frank przecież zachowuje to tylko dla siebie, więc szkoda jest minimalna. I to też jest zgodne z jego temperamentem i skłonnością do wariackich żartów.

      Co do filmów to każdy traktował ten wątek w zasadzie marginalnie, jako ozdobnik. Żadna para nie przekonała mnie do siebie w pełni. Zgodzę się że strasznie trudno to pokazać, bo przecież protagoniści sami starają się to ukryć, ale nie widziałam wyboru obsadowego, który oddawałby chemię między Frankiem a Jane. Kiedy Jane była w porządku (widziałam fragmenty z Olivią Williams na przykład) Frank cierpiał na zaawansowaną loczkozę i był kompletnie nieprzekonujący. Kiedy Frank był taki jak być powinien (Rupert Evans czy Evan McGregor) Jane była obok niego a nie z nim. Żaden film nie wydobywał jak bardzo skandaliczne i rewolucyjne było to co zrobili. Żaden film nie oddawał tego jak bardzo chcieli być blisko siebie a nie mogli.

      Delete
    2. Dziękuję, zmienia to trochę moją perspektywę patrzenia na to, co robi Emma -- ale też wezmę ją trochę w obronę, bo Frank jednak ją wypuszcza do snucia tych fantastycznych teorii o romansie Jane.

      Zaawansowana loczkoza Franka-BBC-1996 miała chyba służyć podkreśleniu tej opozycji "z zewnątrz bawidamek -- w środku kto wie?". W tym sensie, że jednak film miał mniej czasu na półsłówka i niedopowiedzenia, na których się buduje cały związek Jane i Franka w powieści. Mnie akurat ten casting się podobał i już mówię, dlaczego: Frank jest tam właśnie z zewnątrz zupełnie inny, widać, że "bywały" aż do przesady, a przy tym uśmiecha się tak krzywo, że niby się uśmiecha, a w sumie bardziej jakby się krzywił, coś zaczyna nam nie pasować. W ogóle tam akurat może aż za dużo dostajemy podpowiedzi, co się dzieje, na koniec jeszcze ze sobą zmontowanych, ale widać, że twórcy się starali :). Z kolei o Franku McGregora nie mogę nic powiedzieć, bo ta ekranizacja została mi do nadrobienia, ale chciałam wziąć loczkowego Franka w obronę ;).

      Delete
    3. Tak, wydaje mi się, że rozumiem właśnie koncepcję Franka w tej adaptacji, to przeciwstawienie o którym mówisz, zresztą jak już zaznaczałam wcześniej, tę widziałam tylko we fragmentach. Muszę po prostu usiąść do całości, to co piszesz jest całkiem obiecujące :)

      Delete
  4. Cudny wpis! Ja także zawsze bardzo lubiłam Jane. Frank jest uroczy, trochę zbyt lekkomyślny, ale podoba mi się sposób, w jaki go tłumaczysz ; ) Emmę i Knightleya darzę mniejszą sympatią i bardzo żałuję, że Jane i Frank są tak mocno na drugim planie. A ich romans jest taki uroczo szalony i widać, że naprawdę są w sobie mocno zadurzeni.

    Karmena

    ReplyDelete
    Replies
    1. Prawda? Jeden z nielicznych przypadków autentycznego zadurzenia u Austen... Od razu mnie ujął ten wątek.

      Delete
  5. Bardzo dobry wpis, chociaż chyba byłoby lepiej opublikować go w dwóch częściach. Lubię Franka, ale zdecydowanie nie podobało mi się to jak pogrywał z uczuciami Emmy. Przecież ona miała wszelkie prawo pomyśleć, że on jest w niej zakochany. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że perfidnie ją zmanipulował, żeby służyła za przykrywkę. Bardzo nieładnie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Też o tym myślałam, że trochę mi zanadto się rozpędził ten wpis. Jest on jednak częścią festiwalu Emmy i data publikacji została ustalona wcześniej, a kiedy kończyłam było już zdecydowanie za późno na kontakty z organizatorką i ewentualne zmiany (ostatnie poprawki wprowadzałam za pięć dwunasta ;) Opublikowałam wpis ze zdjęciami bo zdawałam sobie sprawę, że tak wielki blok tekstu warto urozmaicić, żeby ułatwić lekturę :)
      Tak, zgadzam się, że postępowanie Franka wobec Emmy jest co najmniej dwuznaczne i w sumie najtrudniejsze do wybaczenia. Sam Frank zdaje sobie chyba sprawę, że potrzebuje właśnie - wybaczenia bo żadna ilość wyjaśnień nie usprawiedliwia tego co zrobił, nie ma w sumie żadnych okoliczności łagodzących. (Choć jak pisałam powyżej niewykluczone, że rzeczywiście, tak jak pisze w liście, zorientował się, że jest Emmie obojętny. W sumie Frank dobrze ją rozumie - rozpoznaje, że Emma nie jest typem, który by popadał w romantyczne zakochania. Ale nawet wtedy jest to nikła bardzo wymówka). Zdecydowanie jednak podoba mi się, że Frank jest niedoskonały i chce się zmieniać. Pan Knightley na przykład bardzo blado wypada na jego tle ze swoją posągową zgodnością z zasadami w każdej absolutnie chwili życia.

      Delete
    2. Nie jestem fanką Pana Knightley, ale to zdecydowanie jedyny typ mężczyzny jaki pasuje do Emmy. Ona jest przykuta poczuciem obowiązku do zdziwaczałego ojca. Podświadomie nie daje sobie prawa do miłości, bo czuje że musi się nim opiekować. Tylko osoba o żelaznych nerwach, spokojna i równie obowiązkowa (w dodatku mieszkająca po sąsiedzku) jest w stanie sprostać wyzwaniu jakim jest podjęcie obowiązku wraz z Emmą. Kto to widział, żeby dziedzic fortuny, przeprowadzał się do żony aby żyć niejako pod dyktando zwariowanego staruszka? Jakoś nie wyobrażam sobie aby frank miał postąpić podobnie. Jane Austen znalazła Emmie jedynego kandydata, który nie zrobiłby z niej wyrodnej córki. Na tym polu osiągnęła sukces, chociaż parze ewidentnie brak polotu.

      Delete
    3. Jest troche niepokojace, ze sama Austen zapytana, których mezczyzn w swoich powiesciach lubila najbardziej odpowiedziala ponoc "Pana Knightleya i Edmunda Bertrama". To sa akurat ci, ktorych lubie najmniej. No ale pan Knightley przynajmniej przechodzi jakas przemiane w powiesci, otwiera sie na cos zupelnie nowego, przyznaje do bledu. Ma jakies tam momenty samopoznania. Dlatego choc nie przepadam za nim nie jest tak, zebym go aktywnie nie lubila (ten zaszczyt w calosci przypada Edmundowi Bertramowi ;) Jego zwiazek z Emma czyta sie z przyjemnoscia chociaz jest taki wzorowy i to jedno stanowi dowod geniuszu Austen. Pod mniej pewnym piorem byloby to nie do zniesienia :) Ale rzeczywiscie - oni sa stworzeni dla siebie, doslownie i w przenosni i az dziwne, ze zadna z postaci dookolnych tego nie dostrzega. Wtedy tego typu roznica wieku byla niczym zgola. (Przeciez pani Weston jest rowiesniczka Franka!!!) Zgadzam sie jednak z Faulksem, ktory mowi, ze Austen zdawala sie uznac za niemozliwe, ze mezczyzna dojrzaly psychicznie moze miec w sobie element beztroski. Pan Knightley skorzystalby na odrobinie poczucia humoru Franka, pan Darcy bylby strawniejszy z odrobina beztroski Wickhama.

      Delete
  6. Wow, jestem pod wielkim wrażeniem! Czytałam "Emmę" jakieś plus-minus 10 lat temu - to była moja pierwsza książka Austen - i do dzisiaj pamiętam tylko główny wątek. Całej tej historii z Jane - nic a nic! Dziękuję, uzmysłowiłaś mi, że czas odświeżyć lekturę :).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och bardzo dziękuję. To uzmysławia, że warto takie rzeczy pisać :)
      Dla mnie wątek Franka i Jane był od początku najciekawszy i poniekąd ratował przed wszechogarniającą klaustrofobią małego miasteczka...

      Delete